Na początku naszej przyjaźni, mój wygląd nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia. Nie zwracasz uwagi
na moje niesforne włosy czy krągły brzuch. Właściwie w ogóle mi się nie przyglądasz. Akceptujesz
to, jaki jestem. Nie miałaś szansy mnie sobie wybrać. Dostałaś mnie. I od razu polubiłaś. Dbasz o mnie. Świetnie się dogadujemy. Każdego dnia starasz się, aby niczego mi nie brakowało. Cieszysz się, że jestem zdrowy i silny. Dzięki mnie masz tyle energii i chęci do życia. I ciągle się uśmiechasz.
Oddalaliśmy się od siebie stopniowo. Na początku nawet nie zauważyłem, że coś jest nie tak. Bardzo często wtedy płakałaś. Nie miałem pojęcia, że to przeze mnie. Pamiętam dzień, w którym tak dokładnie mi się przyglądałaś. Patrzyłaś i analizowałaś. A później byłaś zła. Martwiłem się o Ciebie. Nie chciałem,
żebyś była smutna z mojego powodu. Chciałem Ci pomóc. Bałem się, że coś Ci się stanie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze TO stanie się mi, nie Tobie.
Zaczęło się niewinnie (ale czyż nie tak zaczynają się największe tragedie?). Od przykrych grymasów na twarzy, które towarzyszyły naszym spotkaniom. Coraz mniej dobrych rzeczy miałaś mi do powiedzenia. Coraz częściej odwracałaś wzrok, gdy próbowałem się do Ciebie uśmiechnąć. Tłumaczyłem to sobie trudnym czasem, przez który przechodziłaś. Wiedziałem o Twoich problemach w szkole. O upokarzaniu
i wyśmiewaniu. O przeżyciach związanych z frustracją i gniewem. Chciałem Ci wtedy coś powiedzieć, ale
mi nie pozwoliłaś. Zaczęłaś na mnie krzyczeć, obrażać i… uderzyłaś mnie. A potem uciekłaś.
Dziś wiem, że ten pierwszy cios bolał najbardziej. Szok, cierpienie i bezradność – od tamtej pory mocno się
z nimi oswoiłem. Odreagowywałaś na mnie wszelkie złe rzeczy, które Cię spotykały. A z czasem zaczęłaś mnie za nie winić. I chciałaś mnie ukarać.
Wpatrywałaś się we mnie i drżała Ci dolna warga. Domyśliłem się od razu. Wystarczyło, że spojrzałem na Twoją twarz i wiedziałem. Zdaniem niektórych pierwszą reakcją na stratę jest zaprzeczenie. Ja przekonałem się, że jest wprost przeciwnie. Pierwszym krokiem jest natychmiastowe i pełne uświadomienie tego, co się stało. Dowiedziałem się i zdałem sobie sprawę, że to absolutny koniec, że nie da się tego cofnąć, że cały nasz świat legł w gruzach i że już nic nigdy nie będzie takie samo. Ta świadomość wnikała w mój krwioobieg i mnie niszczyła. Pękało mi serce. Uginały się pode mną kolana. Każda kawałek mnie chciał się rozpaść i poddać. Miałem ochotę zwinąć się w kłębek. Miałem ochotę rzucić się w otchłań i spadać całą wieczność.
Dotarło do mnie, że Cię straciłem. Wybrałaś ich. Uważałaś, że oni mają rację, że nie powinnaś przyjaźnić się z kimś, kto – według nich – jest zbyt gruby i mało atrakcyjny. Chciałaś im się spodobać i bałaś się odrzucenia. Dlatego im uwierzyłaś. Poddałaś się.
Dopiero potem zaczęła się faza zaprzeczania. Zaprzeczenie może nas uratować. Podać pomocną dłoń. Złapać nas zanim rzucimy się w dół z tej skały. Moja ręka już dotykała gorącej blachy. Zaprzeczenie kazało mi ją cofnąć.
Zacząłem o Ciebie walczyć. Buntowałem się. Dawałem Ci różne sygnały. Ale nie miałem szans.
Pragnienie zmiany mojego wyglądu stało się Twoim życiowym celem. Nie skupiałaś się już na nauce, nie oddawałaś się pasji, przestałaś wychodzić do ludzi. Zamknęłaś się w swojej skorupie. Ze mną spotykałaś się tylko po to, żeby sprawdzić, czy już jestem wystarczająco atrakcyjny, by móc się ze mną pokazać. Mierzyłaś moje obwody, wszystko notowałaś i zawsze, ale to ZAWSZE, byłaś niezadowolona. Nawet wtedy, gdy nie miałem już siły, Ty wciąż dokładałaś mi ćwiczeń, a odejmowałaś posiłków. Stałaś się moim katem. Ani razu nie spojrzałaś na mnie przychylnym wzrokiem. Byłaś zdeterminowana. Uśmiechałaś się, owszem, ale już nie do mnie. Do ludzi, którzy Cię zmuszali do tych wszystkich zachowań. I nie tym beztroskim uśmiechem, który znałem od lat.
Twoja rodzina dostrzegła, że coś jest nie tak. Powtarzali, ze jest mnie zbyt mało, że wyglądam niezdrowo
i potrzebuję pomocy lekarza. Nie mogłem się odezwać, bo wszystkiemu zaprzeczałaś. Nie pozwalałaś mi dojść do głosu, zagłuszałaś mnie. Mnie i swoje wyrzuty sumienia. Wiem, że je miałaś. Ale ich też nie chciałaś słuchać.
A ja robiłem wszystko, co mi kazałaś. Chciałem być dla Ciebie idealny i bardzo czekałem na Twój szczery uśmiech, który tak uwielbiałem. Czekałem i wierzyłem, że ockniesz się z tego amoku. Ale Ty nie byłaś sobą. A ja byłem wrakiem.
Pewnego dnia nie dałem rady się już podnieść. Ocknąłem się w szpitalu. Byłaś wtedy przy mnie. Mieliśmy wiele czasu na przemyślenia. Dużo rozmawialiśmy. Sami. Nie było żadnego z tych szaleńców, którzy doprowadzili nas do tego miejsca. Znowu płaczesz. Wiem, że się boisz, ale już nie musisz. Dostaliśmy nauczkę. To największy egzamin z naszej przyjaźni. I chociaż nie zdaliśmy go w pierwszym terminie, to przecież jest jeszcze poprawka. Chciałbym, żebyśmy tym razem lepiej się na nią przygotowali. Nauczę się wszystkiego, o co poprosisz, bo jestem Ci bezgranicznie oddany. Nie mogę od Ciebie odejść. A Ty?
Dasz sobie pomóc? Zaakceptujesz mnie? Czy mimo wielu moich wad, jesteś w stanie znowu mnie pokochać? Czy wybaczysz mi, ze nie jestem idealny?
Paula